Wspomnienie/ Memory

Bardzo o nas w Rzymie dbali. Kelner wydmuchiwał mi nawet z talerza paproszki…

img_7657.jpg

I własnymi palcami dłubał w nim wyskubując przypalone kawałki pizzy, żebym nie musiała ich jeść, ani nawet oglądać 😉

img_7654.jpg

Chyba powinnam się cieszyć, że nie ugryzł, żeby spróbować czy dobrze wypieczona:-)
Najśmieszniejsze, że ta pizzeria wygrała jakiś ranking w prestiżowym poradniku kulinarnym. Kolejka była jak za czasów komuny po papier toaletowy. Pizza smakowała ok, ale wiecie…. znowu mogłabym zacytować Chylińską 😉

Może to wszystko z pośpiechu i presji tego tłumu za drzwiami?

Mimo to naprawdę tęsknię za Rzymem:-)  Uwielbiam to miasto!!

***

They cared for us very much in Rome. The waiter blows out the fuzz from the plate …
And with his own fingers he plucked burnt pieces of pizza, not to let me eat them or even watch 😉
I think I should be glad that he did not bite it to try whether it is well baked 🙂
The funniest thing is that this pizzeria won a ranking in a prestigious culinary guide. The queue was like in the shop for toilet paper in communist times. Pizza tested ok, but no revelation. Just pizza.

Maybe it’s the rush and the crowd behind the door?

Despite such local flavours, I really miss Rome 🙂 I love that town!!

Notka raczej dla najedzonych ;-)

Podobno połowa Polaków nie chodzi do restauracji, ponieważ „odpycha ich niesmaczne jedzenie, brud w lokalu i wciskanie do potraw nieświeżych składników” *. Z tą połową trudno mi dyskutować, prawdopodobnie trafiła na restauracje, które zamiast wspomnienia pełnych żołądków i cudownego rozleniwienia, pozostawiły w pamięci konsumencką traumę.

Natomiast część z tego drugiego 50 %, jeśli już wybierze się gdzieś „na miasto” to najczęściej miasto jest blisko domu, a wybór potrawy ogranicza się do dwuskładnikowej pizzy. Współczuję kubeczkom smakowym, które nie znają nowości!

Ja osobiście UWIELBIAM jadać poza domem. Gdyby mnie było na to stać, chyba w ogóle przestałabym gotować. A dodam, że gotuję rewelacyjnie. I jeśli już się wybiorę do jakiejś restauracji, to nigdy, przenigdy nie zamawiam  pizzy. No chyba, że jestem we Włoszech, ale to insza inszość. Nie wybieram pizzy z jednego, prostego powodu: ja robię najlepszą pizzę na świecie (zaraz po Giuliano z pizzerii przy Via Volturno w Rzymie, który robi ciasto nie do podrobienia:), więc nie ma sensu wydawać pieniędzy na jakieś jej namiastki:-)

W polskich restauracjach szukam zwykle tego, czego nie gotuję w domu, bo albo najzwyczajniej na świecie jeszcze nie umiem, albo robienie tego czegoś zajmuje zbyt dużo mojego cennego czasu. Wszak wolę go jednak tracić na czytanie lub pisanie.

Kiedyś pracowałam z przerwą lunchową w środku dnia. Często wtedy jadałam obiady w pobliskich restauracjach, wybierając coraz to inną kuchnię. Potem w domu starałam się odtworzyć to, co mi szczególnie posmakowało. To wtedy nauczyłam się robić pyszną zupę z cieciorki, krem curry, czy kurczaka z zasmażanym ryżem, do którego wspaniale pasował własnoręcznie robiony czosnkowy ocet. Ustalanie jego receptury, a potem właściwych proporcji składników trwało kilka dni, ale się udało! Do tej pory pamiętam smak spaghetti z krewetkami w greckiej restauracji, czy rybę z warzywami u Wietnamczyka (btw. tego samego, który słynął z tanich, ale pysznych potraw w barze na Stadionie Tysiąclecia, zanim jedno i drugie zlikwidowano).

Metodą prób i błędów dochodziłam do najbardziej zbliżonego smaku.  Zwykle się udawało, jednak zupa z cieciorki doprawiona była tak specyficzną arabską przyprawą, że do tej pory nie wiem, co to takiego. A szkoda!

No i z  tego wszystkiego zaczęłam być głodna, a od kulinarnych wspomnień burczy mi w brzuchu!:-)

*Metro 20 stycznia 2015, które powołuje się na dane wynikające z badań ARC Rynek i Opinia