Jeśli ktoś się jeszcze zastanawia, czy wiosna nadchodzi, czy nie, to mam dwa dowody na tak. Pierwszy, to moja nasilająca się alergia. Im bardziej mnie drapie w gardle (a drapie!:), tym więcej pyłków w powietrzu, a drzewa pylą na wiosnę. Immunoterapia, którą zaczęłam 5 miesięcy temu, znacznie złagodziła objawy, ale jakieś nadal pozostały. Odczulanie to niestety proces kilkuletni, więc nie oczekuję cudów od razu, ale jednocześnie nie tracę nadziei, że pozbędę się tego draństwa na tyle, by spokojnie oddychać. I spać:-)
Drugim dowodem jest filmik, który nagrałam wczoraj w centrum Warszawy. Na Marszałkowskiej jest zwykle taki tam hałas, że nie słychać dzwoniącego telefonu, ale maluchy szalejące wśród gałęzi krzewu rosnącego przy hotelu Novotel, zagłuszyły nawet samochody 🙂
Czyż nie są słodkie?
PS. Wstawiłam nowy filmik, tym razem nakręcony nieco wcześniej. I dopiero teraz wyraźnie widać, że to NIE SĄ WRÓBLE:))) Kto wie co to za jedne?
Facebook przypomniał mi, że 8 lat temu byłam na spotkaniu literackim poświęconym książce Jonasza Kofty, „Co to jest miłość. Wiersze i piosenki zebrane. Tom 1” (pisałam o tym tu: Czy ktoś dzisiaj czyta wiersze?. Nigdy nie kupiłam drugiego tomu, ale do tej właśnie jedynki, co jakiś czas wracam. Ostatnio rzadziej, bo chyba spoważniałam:-) Stałam się mniej romantyczna (cóż, takie mamy czasy panie), bardziej przyziemna (życie to najskuteczniejsze uziemienie), jedynie na refleksję pozwalam sobie tak samo regularnie jak dawniej:-). Człowiek się zmienia, a dodatkowo, życie odziera go z tkwiącej w nim głęboko, ale w moim przypadku, bardzo słabo regenerującej się, cząstki wrażliwości, jaką jest poezja duszy. Niemniej jednak uświadomiłam sobie, że zanim ten mój naturalny kolagen wrażliwości utracił nieco swoją elastyczność, powstało całkiem sporo pomysłów.
Kiedy zaczęłam kopiować treść bloga (jak poradził mi Bfcb, za co dziękuję) okazało się, że było wiele notek, dla których mogłabym w zasadzie stworzyć osobną kategorię:-)
Wiecie, że właśnie od tego zaczęło się moje blogowanie? Od pewnego limeryku, który został napisany przez Rychoca, na prowadzonym przez niego blogu (dzisiaj już nieistniejącym), gdzie czytelnicy, zupełnie spontanicznie zaczęli wrzucać naprędce wymyślone rymowane komentarze. Limeryk o mnie brzmiał mniej więcej tak.
„Pewna Beata z polskiego miasta
skądinąd całkiem miła niewiasta
lecz wadę jedną miała
gdyż blogi ciągle czytała
zamiast pracować. Do diaska!”
„A certain Beata from the Polish city
anyway, a woman quite nice and quite pretty,
but one defect she had,
she was always blogs read
instead of work, for sake pity!”
I to był pierwszy wpis (styczeń 2007), na moim pierwszym blogu, który też już nie istnieje (Blog Beaty).
Potem powstawał tematyczny mix, jednak znajdziecie tu moskaliki, wiersze pod wpływem chwili (Kiedyś…… a prawie jak wczoraj, czyli „Hu hu ha, hu hu ha, nasza zima zła”:), zabawę w rymowanie Pisać każdy może, na podstawie luźno dobranego zestawu słów z wyszukiwarki rymów. Tu szczególnie polecam komentarz Mironq, który do niewykorzystanych przeze mnie wyrazów dopisał swój własny wiersz. Dla mnie humorystyczna bomba!:)
Pochwaliłam się też kiedyś, jednym z wyróżnionych w Ogólnopolskim Konkursie Literackim Ziemi Lubelskiej – im. Józefa Łobodowskiego organizowanym przez Lubelski Oddział Związku Literatów Polskich, ale bardzo mi bliskim wierszem pt. Jak co roku.
Na koniec, wrzucam ponownie filmik z notki sentymentalnej, szczególnej z wielu powodów, link do niej znajduje się tu: Śpieszmy się kochać miasta, słuchając, prawie się popłakałam. Po pierwsze, bo miejsce, w którym ten filmik nagrałam wygląda dziś zupełnie inaczej, drzewa wycięto i pozostał ogołocony z zieleni plac, z którego w oczywisty sposób również ptaki odleciały (nie, to nie wina PIS-u ani Tuska, to jedynie chciwy urzędas, który mam nadzieję, został już z tego rozliczony). Po drugie, bo mnie już tam nie ma.
Jedna część mojej osobowości chciałaby domu z ogrodem, patio, psem wielkości Komisarza Alexa i drzewem dającym cień, niczym słynna Lipa w Czarnolesie. Ta Caffe sieje marchewkę, ma za domem mały kurnik i plewi (ewentualnie pieli:), świeżo wzrastające pomidory.
Druga cześć odrzuca to wszystko jako rzeczy zbędne, niepotrzebne, odciągające racjonalnie myślącego człowieka od czegoś znacznie ważniejszego, jak na przykład rozwój własny, podróże, książki, czy intelektualnie rozwijające spotkania. Ta Caffe pisze wiersze i książki, spotyka się z artystami, chodzi do teatru i jeździ po świecie w poszukiwaniu straconego czasu.
Bo wyobrażam sobie, że posiadając to wszystko z pierwszego akapitu nie ma się czasu na realizację marzeń z drugiego, a ewentualna Pani Stenia, która mogłaby za racjonalne pieniądze ogarnąć i odciążyć gospodynię raczej nie wchodzi w grę.
Jednak w sobotę znowu byliśmy na majówce u przyjaciół za miastem…..
Po spałaszowaniu palce lizać kaszanki z grilla poszliśmy na długi spacer. Biegający dokoła nas pies wielkości Komisarza Alexa, w okolicach śpiewające ptaki, w zasięgu oczu pola, które jeszcze dwa tygodnie temu biły po tychże oczach kolorem żółci kwitnącego rzepaku. I poczucie rozleniwienia w kontakcie z naturą. Bezcenne.
Wieczorem, już przy kawie usłyszeliśmy przeraźliwy huk. To niefrasobliwy sąsiad naszych przyjaciół, nieumiejętnie ściął drzewo, które runęło na świeżo odnowione ogrodzenie. A potem było „Kargul podejdź no do płota”, ocenianie szans i strat, próba dojścia do wspólnego konsensusu i takie tam gospodarskie pogaduchy.
Wróciliśmy późno. Delektując się nocną ciszą stwierdziliśmy, że w dyskretnych odgłosach dobiegających z mieszkań naszych sąsiadów jest coś sympatycznego, (no może z wyjątkiem odgłosu spuszczanej w toalecie wody). I że tak naprawdę czasem chodzi o starą jak świat zasadę „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”, która pojawia się najpierw, i że „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”, co uświadamiamy sobie potem.
Dlatego właśnie przyszło mi dzisiaj do głowy, że trzeba spieszyć się kochać nie tylko ludzi, ale także domy i miasta. Zanim przyjdzie je nam porzucić.
Bo może tam, gdzie kiedyś będę mieszkać nie usłyszę takiego śpiewu ptaków, jak na filmie poniżej, nagranym w zasadzie w centrum miasta, z mojego balkon.