„Wiem o tobie wszystko”

Skończyłam wczoraj czytać książkę Claire Kendal, opowiadającą o stalkingu kobiety, której historia zaczyna się, gdy powodowana zwykłą uprzejmością wobec kolegi z pracy, przyjmuje zaproszenie na jego wieczór autorski. Traci przytomność, a następnego dnia budzi się z niejasną świadomością, że stało się coś złego. Powoli zaczyna się domyślać, że została odurzona środkami nasennymi, że prawdopodobnie dokonano na niej gwałtu. A potem przekonuje się, że jest obiektem chorej, psychopatycznej miłości. Krok po kroku odkrywa mroczną przeszłość stalkera.
Narracja w trzeciej osobie przeplatana jest monologiem głównej bohaterki, która w myślach rozprawia się ze swoim oprawcą. Na początku trochę mnie to drażniło, pewnie jak wszyscy jestem przesiąknięta najczęściej stosowaną narracją trzecioosobową. Potem jednak uświadomiłam sobie, że dzięki temu zabiegowi czuję więcej i mocniej, wczuwam się w sytuację głównej bohaterki niemal tak, jakbym czytała jej pamiętnik, lub listy. Bardzo osobiste wyznania.

Stalker trafił na twardą kobietę, na kobietę która wie, że jeśli chce się uwolnić, musi być konsekwentna w działaniu. Nie może pogrążyć się w strachu i poczuciu upokorzenia. Dlatego gromadzi dowody, robi notatki i zdjęcia. Doskonale zdaje sobie sprawę, że kiedy będzie zeznawać, wszystko co powie zostanie podważone, ośmieszone, postawione w rzędzie perwersyjnych upodobań, lub kobiecych fanaberii.

Po lekturze tej książki zrozumiałam, że ciągle jeszcze jest we mnie coś z małego dziecka, które chciałoby, żeby opowiadana historia zakończyła się happy endem. Żeby było jak w bajce, w której dobro wygrywa ze złem. Że ona żyje długo i szczęśliwie, nie ma koszmarów sennych i zasypia bez codziennej porcji tabletek antydepresyjnych. Poznaje królewicza, bez białego konia, ale także bez nałogów, sfrustrowanej byłej żony i finansowych zobowiązań.

Czy tak się kończy historia opowiedziana przez Claire Kendal? W zasadzie mogłabym odpowiedzieć, ale …….nie chcę nikomu zepsuć ewentualnej lektury.

W życiu czasem jak w filmie

Pewien chirurg z Warszawy, nawiasem mówiąc bardzo przystojny, podobno kompetentny i wzbudzający zaufanie, padł ofiarą stalkingu w jego wersji cybernetycznej. Okazuje się, że tego typu przestępstwo dotyka nie tylko kobiety, które nie reagują na męskie zaloty (zresztą czasem nawet nie wiedzą, że mają jakiegoś „wielbiciela”), bo w tym przypadku to mężczyzna powiedział kobiecie „nie”.

A rozjuszona kobieta może być okrutna, oj może! Przypomnijmy sobie choćby Glen Close w filmie pt. „Fatalne zauroczenie”. Odtrącona bohaterka, niczym chtoniczna furia, robi facetowi z życia kotlet mielony. Ze swojego przy okazji również.

Ale, w czym tkwi problem? Przecież nie w tym, że kobiety są okrutne, bo nie tyle są, co bywają, poza tym nie tylko one i nie zawsze do takiego stopnia.

Problemem jest posiadanie tych konkretnych cech charakteru, które są odpowiedzialne za nadmierne poczucie własnej wartości, a tym samym powodują, że człowiek nie przyjmuje odmowy. Jeśli już takową otrzyma, zwłaszcza gdy dotyczy to niezwykle delikatnej przecież, sfery uczuć, chęć zemsty, zniszczenia „przeciwnika” urasta do rangi życiowego celu. Takie osoby prawdopodobnie zawsze dostawały od losu wszystko, czego chciały, pojawienie się nagłego zonk jest nie do zaakceptowania. Zapominają o godności i graniu fair, być może ktoś im nawbijał do głowy, że w miłości tak jak na wojnie, wszystko dozwolone. Makiawelizm nagięty do granic możliwości, zawieszony gdzieś pomiędzy miłością a nienawiścią.

Zauroczenie lekarzem, a także bohaterem ze wspomnianego filmu akurat jestem w stanie zrozumieć, bo to naprawdę ciacha. Głupoty jednak nie rozumiem, chyba że ociera się o psychozę, a choroba w połączeniu z pragnieniem zwrócenia na siebie uwagi, przybiera zwykle niebezpieczny obrót. Niebezpieczny dla obu stron. Po pierwsze pan doktor musi się tłumaczyć ze spraw, których nie inicjował. Po drugie kobieta została aresztowana i prawdopodobnie jeszcze trochę pobędzie w areszcie.

Przerażające jest to, że w przypadku Polaka, historia trwała długie 5 lat! Aż tyle potrzebowały nasze służby porządku publicznego, tudzież wymiaru sprawiedliwości, żeby pomóc nękanemu człowiekowi. I stało się to dopiero wtedy, gdy cyberstalking przerodził się w całkiem realne groźby.

Być może wcześniej zadziałał ten sam mechanizm, który obserwujemy w reakcji na zgłoszenie zgwałconej kobiety? Najpierw przecież zawsze pada podejrzenie, że to ofiara sprowokowała biednego faceta swoim wyglądem lub zachowaniem. Pewnie miała za duży biust, lub dekolt, za krótką spódniczkę, była wyzywająca, a w ogóle, to co robiła w tym konkretnym miejscu i czasie? Po prostu prowokatorka!

Być może więc uważano, że to pan doktor poczarował, naobiecywał biednej kobiecie, może nawet skonsumował co nieco, a potem…..jak to zwykle bywa.

 

O konotacjach, jakie się narzucają po przeczytaniu historii o warszawskim lekarzu, rozpisują się media…… a już się cieszyłam, że tylko ja jestem taka błyskotliwa……;-)