Ubiegły rok zaczęłam od postanowienia, że przejdę na częściowy wegetarianizm. Był już nawet taki moment, że odrzuciło mnie od mięsa. Uczciwie wyjaśniam, że w moim postanowieniu nie chodziło o misję niejedzenia zwierząt, bo cóż… uważam, że świat został tak stworzony, że jedne gatunki zjadają drugie i tyle (raczej skupiłabym się na humanitarności w traktowaniu zwierząt, hodowli, transporcie, uboju- to jest problem współczesnego przemysłu mięsnego!).
Tak więc, w byciu prawie-wege raczej chodziło mi o to, żeby nie żreć za dużo. Wiadomo, że nadmiar mięsa szkodzi, a to, które można dostać w sklepach, szkodzi podwójnie. Zdecydowałam, że ograniczę na korzyść warzyw. Gotowałam więc kotleciki z soczewicy, klopsiki z brokuła, podawałam je z pieczonymi ziemniakami, kaszą, czy parowaną marchewką. Smażyłam bakłażanki i cudownie pachnące potrawy dyniowo – paprykowe. Nie będę wymieniać bogatego jadłospisu diety wegetariańskiej, bo dzisiaj nie trzeba już chyba nikogo specjalnie przekonywać, że ona naprawdę potrafi być urozmaicona.
Nie odstawiłam ryb i owoców morza. No nie mogłam:-)
Tak więc jadłam jarzyny, zagryzałam od czasu do czasu rybą i cieszyłam się, że tak łatwo poszło. Mało tego, w którymś momencie zauważyłam, że zapach mięsa mnie drażni i wywołuje mdłości, co jednak nie wzbudziło ani mojego zdziwienia, ani tym bardziej zaniepokojenia.
Po kilku tygodniach odstawiłam mięso całkowicie, za to zaczęłam cierpieć na bóle głowy (pisałam o swoich migrenach), bolało mnie gardło i język (myślałam, że to alergia), miałam problemy z koncentracją, czasem czegoś zapomniałam i miewałam mroczki przed oczami. I tak ogólnie nic mi się nie chciało.
Przepracowanie i stres – zdarza się, prawda? Zwłaszcza, że byłam wtedy przed urlopem.
Zupełnie przypadkiem, przy okazji jakiejś wizyty kontrolnej, wspomniałam o moim samopoczuciu lekarce, a ona, wypisując skierowanie do laboratorium, tak bez przekonania dorzuciła mi jeszcze B12. Bo ona też raczej sądziła, że to zwykłe przesilenie wiosenne, a może nawet, że przesadzam:-)
I wiecie co wyszło? Poniżej normy 🙂
Przez kilka tygodni dostawałam końskie dawki i jakoś się wszystko wyrównało, a piszę o tym dlatego, że akurat tego badania nie ma „w pakiecie”. Rzadko się o nim mówi, rzadko się B12 bada. A potem zdziwienie:-)
Nie wiem, czy dieta warzywna doprowadziła do tego, że obniżył mi się poziom B12 czy obniżenie poziomu B12 spowodowało przejście na dietę warzywną, bo wtedy rzeczywiście w naturalny sposób organizm odrzuca mięso.
Niemniej jednak z tego co powyżej wypływają dwa morały:
Pierwszy to taki, że nie każda depresja, osłabienie, czy ból głowy to choroba. Czasem zwykły brak witamin!
Drugi jest znacznie ważniejszy bo można go rozpatrywać na ogólniejszym poziomie znaczeniowym. Jeśli coś Ci przychodzi zbyt łatwo, jak mi to przejście na wege – to już powinieneś zacząć się bać:-)
Czytaj dalej „Łatwo nie zawsze znaczy, że dobrze/ Easy doesn’t always mean good”