Kiedyś bardzo lubiłam powroty do Lublina. Teraz wolę te do Warszawy. A zwłaszcza odkąd zrobiło się tak ciepło, że balkony otworzyły podwoje i wszystko stworzenie przyhołubione przez człowieka właśnie tam zaczęło spędzać większość swojego czasu, gdy leniwi właściciele nie mają ochoty na spacer.
Co się dziwić, powietrze pachnie świeżością, niewypowiedzianą wolnością, no i można sobie poujadać.
I ja właśnie o tym…..
W ty samym pionie mieszka pewna pani z dwoma kundelkami. Każdy kto trochę mnie zna wie, że uwielbiam psy, koty, króliki, tchórzofretki czy nawet myszogonki. Więc absolutnie nie jestem uprzedzona. Ale te dwa psy, te dwa potwory o ufnym, przyjacielskim spojrzeniu, doprowadzają mnie do szału swoim szczekaniem, ujadaniem i przekrzykiwaniem się z innym zwierzakami w okolicy.
Nie potrafię zrozumieć, jak znoszą to lokatorzy tego mieszkania lub ich najbliżsi sąsiedzi.
Czy naprawdę nie można tego towarzystwa jakoś „wybiegać”, żeby potem toto wróciło do domu i padło ze zmęczenia. Bezgłośnie!
Kiedy więc będąc w domu potrzebowałam krótkiej chwili milczenia musiałam pozamykać wszystkie okna, by już za chwilę dusić się z braku tlenu, no ale co zrobić.
Tu natomiast przeraźliwe krakanie wron. Po co dokarmiać wrony na wiosnę!!!??? (Czy ja już kiedyś o tym pisałam, czy nie pisałam?).
PS. Mam nadzieję, że opanowałam bloga….ale szczerze mówiąc dziwne to było.