Trochę w tematyce poprzedniej notki, czyli ciasteczka vs. ekologia/ A little bit in the subject of the previous note, i.e. cookies vs. ecology

Jak kurde ma nie być globalnego zanieczyszczenia Ziemi, skoro produkujemy globalne buble. To znaczy, globalnie produkujemy buble. One się potem psują, my je reklamujemy, sklep odsyła do producenta, producent produkuje następną rzecz…. i często się okazuje, że to znowu bubel.

Przecież, gdyby wróciły w tym zakresie dawne dobre czasy, że kupowało się jedną rzecz na kilka-kilkanaście lat, nie byłoby problemów z recyklingiem. Myślę, że to jest główny problem tego świata. Ok, konsumpcjonizm to jedno, ale mnóstwo rzeczy kupujemy tylko dlatego, że poprzednie się zepsuły, że produkty są coraz gorszej jakości, że producentom wcale nie zależy na tym, aby ich towar był trwały i wystarczał na długie lata.

Zawsze przy poruszaniu takich tematów przypomina mi się historyjka pewnego zegarka (historia wydarzyła się 100 lat temu), pewnej szwajcarskiej firmy, która zapewniała kupujących, że jej zegarki nigdy się nie psują. Ten się jednak zepsuł. Wkurzony właściciel odesłał go więc do producenta z pretensjami i żądaniem naprawienia. Po jakimś czasie zegarek wrócił do właściciela, z informacją, że bardzo dziękują za list, ale musiała zajść pomyłka, bo zegarek jest całkowicie sprawny. Mężczyzna zdziwił się, spojrzał jednak na tarczę i zobaczył, że wskazówki rzeczywiście poprawnie wskazują czas. Wiecie co się stało? Zegarek rzeczywiście się zepsuł, ale firmie słynącej z bezawaryjności, było z tego powodu tak wstyd, że w imię ratowania dobrej reputacji, wymieniła go na nowy, licząc, że właściciel się nie zorientuje.

Czy którakolwiek ze współczesnych firm dba w ten sposób o swoje dobre imię?:-)

Dzisiaj rano kupiłam ciasteczka. Potrzebowałam na spotkanie firmowe, żeby było coś do kawy.  „Proszę Pani, dopiero przywiezione, kruchutkie, nadziewane świeżymi jagodami, pychota„. Dobrze, że spróbowałam tej pychoty, zanim postawiłam ją na stół.  Byłoby mi wstyd i przed gośćmi, i przed szefem! 

Wkurzyłam się, wzięłam te ciastka i poszłam do sklepu. Dla zasady. Przecież ekspedientka wkładając je do pudełka musiała wyczuć, że są twarde! Dodatkowo były też po prostu niedobre. Pieniądze odzyskałam, a wtedy ostentacyjne zapłaciłam za to jedno, które zjadłam, a w zasadzie wyplułam. Właśnie z takim komentarzem. 

Może nie zareagowałabym tak ostro, gdyby nie fakt, że w ostatnim czasie miałam kilka nieudanych zakupów. Uchwyt na telefon do samochodu (odpadał od szyby), buty (odpruła się lamówka), wspominany kilka dni temu kurier, czeka na reklamację moja czarna torebka (pękła przy uchwycie, a miała być z prawdziwej skóry) i kilka innych, których już nie będę wymieniać. Wiecie, taka kumulacja, a w dodatku każda z tych reklamacji zajmuje mój czas, a ja swój czas bardzo sobie cenię.

Tak więc słodkie ciasteczka przelały czarę goryczy! 🙂

Czytaj dalej „Trochę w tematyce poprzedniej notki, czyli ciasteczka vs. ekologia/ A little bit in the subject of the previous note, i.e. cookies vs. ecology”