Z cyklu rozmowy między blogami. Komentując wpis pewnej rezydentki

Przeczytałam dzisiaj artykuł kobiety, która ma szczęście pracować na Wyspach Kanaryjskich (lub nieszczęście, biorąc pod uwagę wydźwięk tekstu), na temat wymagań Polaków, by za uciułane z trudem pieniądze, przez dwa tygodnie czuli się niczym arabski szejk.

Autorka z niesmakiem stwierdza, że jedzie sobie taki Polak na wczasy, za marne 1200 zł i chce być traktowany wyjątkowo. No i ja tego za bardzo nie rozumiem. Że nie może chcieć? Że to jakaś turystyczna bezczelność? Bo wyjątkowo ma prawo czuć się tylko ten, co da co najmniej 3 tysiaki? A ten za 1200 zł powinien lecieć w luku bagażowym, a w hotelu przychodzić na posiłki już po konsumpcji tych gości za 3 tys.?

Jeśli tak, to dlaczego w ogóle sprzedawane są wycieczki za 1200 zł?

Artykuł ośmiesza Polaków, którzy za granicą nie zawsze potrafią się zachować z klasą. No czasem nie potrafią. Bywa że co roku, niczym mężowie w delegacji, zrywają się oni z rodzimego łańcucha i korzystają z luksusów pseuanonimowości, robiąc najzwyklejszą wiochę. Zachowania w stylu hulaj dusza, czyli Polak na wakacjach: nadużywanie alkoholu, awantury rodzinne, hotelowe kłótnie, złośliwości, wieczne obnoszenie się z pretensjami i roszczeniowość. Do tych wad, autorka tekstu dodaje wkurzające wypytywanie rezydentów o życie rodzinne, zarobki czy wydzwanianie z urojonymi problemami, jakby ich praca była permanentnym, 24 godzinnym dyżurem.

Wierzę, że tacy turyści istnieją, ale już nie bardzo chce mi się wierzyć, że ktoś, kto przyjechał wypoczywać na plaży, narzeka na …..nadmiar piasku. Lub, że panowie wysmarowali ekskrementami drzwi do apartamentu innych gości, bo im akurat nie przypadli do gustu. Seriously??

I zdecydowanie nie różnicowałabym turystów pod względem wydanej przez nich na wakacje ceny. Oni i tak są w kurortach posegregowani, na tych z opaską i bez:-) Nie zgadzam się też z tym, że gorzej zachowują się turyści, którzy wydali mniej. Rzecz polega raczej na dobrym wychowaniu i ogładzie towarzyskiej, to one sprawiają, że nawet zerwanie się z łańcucha nie będzie przyczyną niekontrolowanego wybuchu wstydliwej, wakacyjnej euforii.

Na szczęście, na końcu wspomnianego artykułu pojawia się informacja, że większość turystów jest ok. To dobrze, bo bez tego uzupełnienia uważałabym, że albo ja mam takie szczęście i trafiam na fajne turystyczne grupy (sama też jestem fajną turystką:-), albo autorka tekstu ma takiego pecha.

Akcja „Blog promuje”

Poniżej cytat ze strony, a link do niej TU

„Wyniki akcji!

Łatwo nie było! Dostaliśmy setki zgłoszeń i nasi Mentorzy mieli mnóstwo pracy. Dokonali ostatecznego wyboru, który przedstawiamy poniżej. Serdecznie gratulujemy autorom wybranych blogów.

Co teraz? Każdy z mentorów skontaktuje się z wybranymi przez siebie blogerami/blogerem. Wspólnie dokonają wyboru tekstu, nad którym będą razem pracować. Gotowe teksty znajdą się na blogu akcji (blogplpromuje.blog.pl) i niedługo potem zostaną zaprezentowane na stronie głównej Onetu.

Arlena Witt
albonie.blog.pl
caffe1.blog.onet.pl                               
namoimpodworku.blog.pl

Redakcja Blog.pl
zyciowa-alternatywa.blog.pl
wdomachzbetonu.blog.pl
aphasia.blog.pl

Mikołaj Nowak
więcejluzu.com
trochewolniej.pl
wrzosy.blog.pl

Agnieszka Kaluga
magdanazimno.be

Więcej o mentorach przeczytasz tu.

Początkiem kwietnia opublikujemy pierwsze zwycięskie teksty. Śledźcie nas”

 

Fajnie prawda?:)) Bardzo dziękuję Onetowi i Arlenie!:))

A do Arleny warto zaglądać:

blog: wittamina.pl | Twitter: @wittamina | fotografia: www.arlena.org

Znowu o przyjaźni

Ostatnio w „Wysokich obcasach” pojawił się artykuł na temat przyjaźni, tego jak ją postrzegamy i kto zasługuje na to, skądinąd bardzo zaszczytne, miano.

No właśnie, kto?

Moja notka stanowi w jakimś sensie uzupełnienie tekstu o przyjaźni zastępczej, płatnej, o której pisałam w styczniu TU.

Myślę, że kobiety i mężczyźni patrzą na kwestię inaczej. Mężczyźni potrzebują z kimś zalać robaka, pójść  na mecz, pochwalić się nowym autem lub bajeranckim gadżetem. Raczej się nie zwierzają, wystarczy im wyrozumiałe poklepanie po ramieniu i chwila ciszy. To zwykle bardzo nieskomplikowana relacja.

Natomiast kobiety muszą się wygadać, omówić nurtujące problemy, przespać się z nimi, omówić je po raz drugi, przetrawić to co omówione, a potem jeszcze rozważyć mniej lub bardziej oczywiste alternatywy.

No ale, o co w ogóle w tej całej przyjaźni chodzi? Czy tylko o wspólną kawę, zwierzenia, moralne wsparcie i bycie pod telefonem? Pożyczanie pieniędzy i robienie różnych przyjacielskich przysług?

To byłoby cholernie płytkie.

Może więc przyjacielem jest raczej ktoś, kto szczerze Ci powie, że źle wyglądasz w sukience z obniżonym stanem, ale za to super w małej czarnej, że niebieski Cię postarza, ale czerwony dodaje uroku, że może nogi masz takie sobie, ale za to w spodniach wyglądasz jak dwudziestolatka?  Ktoś kto widząc, że pakujesz się w życiowe g…. nie ograniczy się do współczującego kiwania głową, ale zareaguje zanim zniszczysz siebie, swoje zdrowie i wszystkich dokoła. Kto będzie mieć odwagę, by dla Twojego dobra działać, choćby wbrew Tobie. Prawdziwy przyjaciel myśli o tym, żebyś się nie zbłaźnił, nie wstydził za siebie, więc siłą argumentów (epitetów typu „ty głupia kretynko”, jak w kabarecie Macieja Stuhra, raczej nie polecam, choć to zależy od poczucia humoru), wskaże Ci, co jest nie tak.

We wspomnianym artykule podkreślono, że przyjaciel, jak każdy inny człowiek, ma swoje własne życie i nie musi być na każde zawołanie. Myślę więc, że skoro, kierując się przyjacielską chęcią pomocy, rzuca wszystko, aby poświęcić swój czas i zaangażowanie,  powinien otrzymać w zamian zwykłe, proste „dziękuję”. Jeśli zamiast tego, stanie się obiektem aroganckiego ataku, złośliwości i urojonych pretensji, a potem nie usłyszy nawet „przepraszam”, możemy wysnuć tylko jeden wniosek. To nie była przyjaźń, tylko gołosłowne, czcze deklaracje.

Lepiej więc mniej gadać o przyjaźni (i unikać ostentacyjnych „To moja przyjaciółka od 20 lat!”, czy w stylu Mariolki „Przyjaciółka od serduszka”:), a raczej  „dać się poznać po czynach”.

Żeby się tak chciało, jak się czasem nie chce

Im piękniej na dworze tym trudniej mi się zmusić do czegokolwiek poza działaniami odtwórczymi. Mocno się zastanawiam, czy wchodzę już w pierwszą fazę prokrastynacji, (kto nie wie co to takiego, to zapraszam do mojej starej notki TU) czy to tylko znane wszystkim, pojawiające się od czasu do czasu, wiosenne przesilenie.

Najchętniej zakładałabym sportowe ciuchy, wygodne buty, brała psa na smycz i w drogę. To akurat mogę bez opamiętania oraz względu na obolałe stopy. Ale ponieważ jak wiadomo, w przyrodzie nic nie ginie, dlatego i u mnie, pewne niedobory z jednego obszaru przenoszą się na drugi.

Czytam. Wcześniej książki, które miały mnie wprowadzać w dobry nastrój, odstresowywać, bawić. Potem poszłam kluczem bestsellerów, empikowych hitów, nowości polecanych na Facebooku. Ostatnio przerzuciłam się na kryminały. Im ciekawsza lektura, tym więcej kradnę dla niej chwil, a przecież nadal pracuję, sprzątam, gotuję, no i oczywiście udzielałam się towarzysko. Dlatego uważam, że 5 przeczytanych książek w marcu, to całkiem niezły wynik.

Mogę z całym spokojem sumienia polecić „Gniew” i „Uwikłanie” Miłoszewskiego. Przeczytałam je właśnie w tej, niechronologicznej kolejności. Śmiałam się, że ja czytam Trylogię Miłoszewskiego tak, jak kiedyś kręcili Trylogię Sienkiewicza, od d….. strony. Do kompletu  brakuje mi „Ziarna prawdy”. Poluję na e-booka, bo można powiększyć czcionkę:-)

Ten brak chronologii okazał się całkiem ciekawym doświadczeniem. Czytając „Gniew” wiedziałam już jak będzie wyglądało życie głównego bohatera w „Uwikłaniu”, którego akcja toczy się 10 lat później. Bawiły mnie wyrzuty sumienia, jakie odczuwał, gdy chodziło o jego relacje z kobietami.  W pierwszej części jeszcze wierzył, że mając fajną żonę, wygra z pragnieniami, w ostatniej stanowił przykład faceta, którego andropauza i niebezpieczna praca pozbawiły dylematów, doprowadziły do takiego życiowego zakrętu, za którym żaden realny, silny związek nie jest już możliwy. Pozostają marzenia.

Niestety z zazdrością charakterystyczną dla osoby, która chciała kiedyś zostać pisarką, muszę powiedzieć, że Miłoszewski pisze rewelacyjnie. Jego dosadność nie przekracza granicy dobrego smaku, a rzucane mimochodem kurwy, są całkiem na miejscu. Profesor Miodek powiedziałby, że są wręcz niezbędne. „Uwikłanie” w wersji książkowej znacznie lepsze niż ekranizacja, choć dzięki bardzo dobrej grze aktorskiej, film też się fajnie ogląda. Jednak to książka wciąga, drażni, zmusza do myślenia. „Gniew” zabiera w niełatwą podróż, pokazuje niesielankowe rodziny, skrzywdzone kobiety, zakłamane małżeństwa, trudne macierzyństwo. Walkę o prawo do godnego życia.

Trylogia Miłoszewskiego (a przynajmniej ta jej część, do której dotarłam) nie należy do gatunku „lekkie, łatwe i przyjemne”. Nie wprawia w dobry nastrój, pokazuje świat, który nie jest czarno-biały, świat pełen duchowych rozterek i moralnych wypaczeń.