22 września – Dzień bez samochodu/ September 22 – Car Free Day

Podobno. Ten dzień kończy, obchodzony od 16 września, Europejski Tydzień Zrównoważonego Transportu. 

Ja o tym nie wiedziałam (ignorantka!:-)), a że po pracy jadę na odczulanie, to jednak wybrałam się samochodem. Miałam zostawić auto na Saskiej Kępie, dalej śmignąć na hulajnodze, a potem wrócić na Saską, wsiąść w samochód i pojechać na Wilanów, gdzie mam te swoje comiesięczne zastrzyki.

Okazało się jednak, że po mojej stronie Wisły są takie korki, że dojechałam tylko do sąsiedniego osiedla. Potem straciłam cierpliwość i przesiadłam się na hulajnogę, po raz kolejny ciesząc się, że ją w ogóle mam.

No ale to ja, a pozostali? Jaką oni mają wymówkę, że wyruszyli do pracy autem?;-)

Czytaj dalej „22 września – Dzień bez samochodu/ September 22 – Car Free Day”

Warszawskie ulice / Warsaw streets

Czy wiecie, że na warszawskim Mariensztacie jest taka ulica? Bardzo podoba mi się jej zapis! 

wp-1594137021640475868912446521526.jpg

Krzywopoboczna brzmi w języku polskim jak jakiś lingwistyczny połamaniec, ale w tym podziale wyrazów jest głębszy sens.

Z historii ulicy wynika, że w  XVIII w. była to ul. Boczna, jednak po przebudowie rynku Mariensztackiego wydzielono część, dla której pozostała stara nazwa, i część, którą nazwano nową, po Bocznej. Z ciekawostek, właśnie w XVIII w. powstały na tej ulicy stajnie zamkowe, które zaprojektował słynny Dominik Merlini. Kiedyś ulica tętniła życiem, dzisiaj wydaje się być trochę zapomniana, choć to akurat może z powodu pandemii. Trzeba kiedyś sprawdzić.

Jeśli jednak jesteśmy przy temacie pandemii, to na warszawskiej Pradze, pomiędzy ulicą Owsianą i Terespolską stoi kamienica, na której dosyć oszczędne w formie (żeby nie napisać – brzydkie:-) graffiti niesie jasny przekaz „Na zdrowie”, uzupełniony znajdującym się w dolnej partii ściany stwierdzeniem „Zakaz wszystkiego”. Wolę te napisy odbierać w kontekście covidowym,  nie w politycznym:-)

BTW. Znacie jakieś inne śmieszne/dziwne nazwy ulic?

wp-15941915079555301511251652193722.jpg

Czytaj dalej „Warszawskie ulice / Warsaw streets”

Jutro na Młociny / Outing tomorrow – Młociny

wp-15937767728601503995808740461216.jpg

Mój tata miał w swoim życiu epizod kolarski (sekcja w KS Lublinianka), to chyba nic dziwnego, że tak bardzo lubię jeździć na rowerze i temat wraca, jak bumerang.;-)

Ale umówmy się, (Dygresja: Lubicie tego typu wtręty? Takie jak „umówmy się”, albo dodawane na końcu każdego zdania „tak?”, że w sumie nie wiadomo, czy ktoś stwierdza, czy rzeczywiście pyta, lub – moje najbardziej znienawidzone – przerywanie wypowiedzi wtrętem „wiesz, o co chodzi”, jakby człowiek rzeczywiście zawsze wiedział, o co drugiej osobie chodzi), więc umówmy się, że pedałowanie dla samego pedałowania, jest nudne:-). Dopiero ta cała otoczka, jaką jest chęć poznawania świata, natury, okolic bliższych i dalszych, nadaje wycieczkom rowerowym wymiar relaksacyjny.

Zwykła potrzeba przemieszczania się rowerem z miejsca na miejsce, jak np. z domu do pracy, w moim przypadku wymaga jednak czegoś extra, co sprawi, że nie będę się czuła znużona. Muzyki. Dużo i dobrej. Staram się systematycznie dodawać nowe, albo odświeżone, piosenki, bo ciągłe słuchanie tego samego wywołuje we mnie to samo, co pedałowanie dla pedałowania:-)

Co do poznawania świata, to planuję jutro pojechać metrem na Młociny i stamtąd, szwendając się po okolicznych osiedlach, zaglądając w nieznane zakamarki Warszawy, bez GPS-u bo tak jest najfajniej, wracać do domu. Taki jest plan, zobaczymy co na to pogoda, która ostatnio bardzo zaskakuje.

Czytaj dalej „Jutro na Młociny / Outing tomorrow – Młociny”

Rude w akcji / Redhead in action

Słońce obudziło mnie promieniami słońca, jakby zupełnie nie pamiętało, że jeszcze kilka dni temu przysłaniał je cywilizacyjny smog, na przemian z chmurami deszczu. Rowery miejskie już zaparkowały przy Placu na Rozdrożu, i trwają w radosnym (naprawdę!:-) oczekiwaniu. Na rowery czekałam, bo one mi niesamowicie ułatwiają życie w Warszawie, kiedy potrzebuję szybko dostać się z miejsca na miejsce, a komunikacja nie uwzględnia drogi na skróty. 

Wiewiórki szaleją w Ujazdowskim, urządzając sobie gonitwy, jeszcze ciągle bezlistnymi, konarami drzew. 

I tak naprawdę dopiero teraz mogę powiedzieć, że mamy w mieście wiosnę, nawet jeśli nie jest to wiosna kalendarzowa:)

A także, że sezon na poranne spacery uważam za otwarty.

Miłego dnia!!

PS.  A ja niezmiennie zapominam, że powinnam nagrywać filmy w poziomie:(
Czy ktoś z Was zna program/aplikację, do przycinania tych czarnych boczków?

Czytaj dalej „Rude w akcji / Redhead in action”

Nareszcie!!/ Finally!!

Urlop rozpoczęty!!

Będzie mnie teraz trochę mniej, a już na pewno nie będzie notek. Może jedynie jakieś zdjęcia z podroży, czyli tzw. notki „w obiektywie”. Jeśli wydarzy się coś super ciekawego, opowiem Wam o tym po powrocie. Ze szczegółami ;-))))

Tymczasem Lublin – przystanek pierwszy 🙂

20141011_153223-effects-1200x675541404385971615273.jpg

Z moim ukochanym Lublinem kojarzy mi się jeden z bardzo starych wpisów, jeszcze z 2012 roku. Mieszkałam już wtedy w Warszawie, ale ciągle tęskniłam, za rodziną, domem, przyjaciółmi, za lubelskimi uliczkami, swojskością, klimatem Starego Miasta, za moim własnym mieszkaniem. Ja się naprawdę bardzo długo zadomawiam:-)

Napisałam wtedy tak:

Czasem wystarcza mi sama świadomość, że On gdzieś tam jest, że mogę do niego wrócić. Taki mój, ciepły, dobry, z otwartymi ramionami, w które mogę się wtulić i wypłakać, kiedy dopadnie mnie pogodowo-depresyjna nostalgia. Nie odtrąci mnie, nie wyśmieje, nie zdradzi. On jeden wie o mnie wszystko, wyczuwa nastrój, myśli i pragnienia.
Był przy mnie, kiedy podejmowałam błędne życiowe decyzje. Milczał, nie skarżył się, nie robił wymówek. Patrzył w oczy z lekkim smutkiem, bo wiedział już to, czego ja jeszcze zupełnie nie rozumiałam. I nie zatrzymał mnie, kiedy wyjeżdżałam, nie licząc się z jego uczuciami. Roztopiona we własnych marzeniach egoistycznie myślałam tylko o sobie, a przecież powinnam była wiedzieć, że to bez niego nie potrafię żyć.
A On?
Cóż, nie chciał mnie ograniczać. Cierpliwie czekał.
To musi być miłość.
PS. Ktoś mi ostatnio powiedział, że nie odcięłam pępowiny i wzdycham do Lublina jak jakaś głupia. No nie odcięłam, albo nie umiałam, albo się nie dała.

I wiecie co? Mimo tego post scriptum, wiele osób nie zrozumiało, że pisałam o Lublinie.
No i wtedy przez blog przetoczyła się fala hejtu. Takie to były czasy:-))

20190804_181854-1209x16128743041521737790196.jpg

Czytaj dalej „Nareszcie!!/ Finally!!”

10 lat w Warszawie/ 10 years in Warsaw

Wczoraj minęło 10 lat od początku mojej przygody z Warszawą! Nie wiem kiedy to się stało:-) Początki bywają trudne, u mnie też były. Jednak najintensywniejszą tęsknotę za Lublinem mam już zdecydowanie za sobą, pępowina odcięta, lęki oswojone. Dzisiaj jesteśmy z Warszawą bardzo dobrymi kumpelami, a do Lublina jeżdżę tak często, jak to możliwe. I wiecie co? Wszystko można pogodzić.

Również wczoraj udało mi się spełnić moje  kolejne marzenie. Takie z tych mniejszych, które można od ręki. Byłam w zoo! Powaga!:) To nie jest tak, że ja nigdy wcześniej nie byłam w żadnym. Podobno byłam, jednak musiałam być wtedy bardzo mała, bo nic z tego wypadu nie pamiętam. Natomiast drugi, sprzed 13 lat, był po prostu nieudany! Wybraliśmy się wtedy na tydzień do Krakowa. Piękna pogoda, środek lata, cudowny upał i wakacyjny luz. Wszystko super, jednak tego jednego dnia, gdy zaplanowaliśmy zoo, niemal po przekroczeniu bramy ogrodu zaczęło padać, potem grzmieć, i w efekcie połowę czasu poświęconego na zwiedzanie, spędziliśmy w kawiarni chowając się przed deszczem:)

Za to wczoraj, cudownie! Zobaczcie sami.

20181112_1316142893448900901909118.jpg

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

 


Yesterday passed 10 years since the beginning of my adventure with Warsaw! I do not know when it happened 🙂 Beginnings can be difficult, it was also at my case. However, the most intense nostalgia for Lublin is definitely behind me, the umbilical cord cut off, and tamed fears. Today, me and Warsaw are very good friends, and to Lublin I travel s often as possible. And you know what? Everything can be reconciled.

Also yesterday I managed to come true my next dream. One of those the smaller ones. I was at the Warsaw zoo! It’s not like I’ve never been at such place before. Apparently I had to be very young, because I do not remember this first visit at all. The latter one, for a change, was simply pointless! We were then for a week at Krakow, beautiful weather, summer, wonderful heat and holiday play. The trip was great, but on the same day, when we planned the zoo, almost after crossing the gate started raining, with thunders, finally a half of whole our time we had for sightseeing, we spent in the cafe hiding from the rain :).

But yesterday was beautiful! See for yourself.

Fasola na rozdrożu:)/ Bean at the crossroads

Nie Jaś Fasola:-)

Taka prawdziwa, żywa, teraz już pięknie wspinająca się po zainstalowanej podpórce. W środku Warszawy, przy ogromnym skrzyżowaniu dróg, z przechodzącym obok codziennie tłumem przechodniów. Zresztą nie tylko fasola, również kapusta, zboże, tymianek, kartofle, jarmuż, pomidory, słoneczniki.

Pomysł hodowli czegokolwiek w takim ruchliwym i odymionym metalami ciężkimi miejscu mnie zdziwił i szczerze mówiąc na początku trochę rozśmieszył, ale pomyślałam sobie, „O co Ci chodzi Caffe?”, „No, co Cię tak zdumiewa?”. Przecież wystarczy sobie przypomnieć film „Daleko od szosy”. Pamiętacie, jak Leszek mieszkający już na stałe w Łodzi (Paweł mi uświadomił, że to byla Łódź a nie Warszawa, dziękuję Ci za to ślicznie, więc poprawiłam), pojechał z synkiem do matki na wieś? No i ten synek wołał do kaczek „hau hau”, lub do kurek „muu, muu”, czy coś w tym rodzaju. Bo to dziecko nigdy wcześniej nie widziało wiejskich zwierząt! A przecież to film sprzed 40 lat. Współczesny mały mieszczuch sądzi, że mleko jest z biedronki, kotlecik z fabryki, a fasola z żabki. Inna sprawa, że ten schab czy szyneczka, są tak nafaszerowane chemią, że rzeczywiście można je uznać za produkt fabryczny, ale to jest zupełnie inny temat. Tak czy siak, dopóki się maluchowi nie wytłumaczy, żyje w niewiedzy, czasem jego edukacja oparta jest o zdjęcie w książce. Tu miał to wszystko podane namacalnie i naocznie. Fajna rzecz.

W każdym razie, rozumiem zamysł organizatorów tej hodowli. Każdy mógł zobaczyć co jest czym, już na poziomie wzrostu łodyżki i wszystko zostało pięknie podpisane. No dobra, może na początku było pięknie opisane, bo potem w magiczny sposób karteczki albo poznikały całkiem, albo roślinom nadano nową nazwę (jak w przypadku ziemniaków:-).

Jeszcze tylko moja mała reminiscencja pod wpływem widoku prawie dojrzałego zboża. Kiedy będąc dzieckiem jeździłam do babci na wieś, to takie właśnie łany zbóż można było zobaczyć na polach. Słomkowa barwa dojrzewającego zboża poprzetykana czerwienią maków, błękitem chabrów i jeszcze liliowym kolorem polnej wyki, które się wysiały pomiędzy kłosami. I można sobie tak było iść polnymi ścieżkami i mieć wszystko w d…pie i cieszyć oczy feerią barw.

***

But not Mr. Bean 🙂

Such a real, alive, now climbing beautifully after the installed support leg. In the middle of Warsaw, at a huge crossroads, with a crowd of passers by passing every day. Besides, not only beans, also cabbage, grain, thyme, potatoes, kale, tomatoes, sunflowers.

The idea of breeding anything in such a busy place, generating a lot of metal surprised me, and to be honest it made me laugh a little at first, but I thought, „Why are you surprise, Caffe?”, „What is so strange for you?” After all, it’s enough to remember the movie „Far from the road.” Do you remember how Leszek, already living in Warsaw, went with his son to his mother still living at the countryside? Well, this son talked to the ducks „hau hau”, or to the cock „muu, muu”, or something like that. Because this child has never seen rural animals before! And this is a movie made 40 years ago. On present day small townspeople think that milk is from a ladybug (in Polish called „biedronka”, and this is also the name one of the largest discount supermarket chain in Poland), a chop from a shop (or factory), and a bean from a frog (in Polish called „żabka”, and this is also the name the second discount supermarket chain in Poland).

The other thing is that this pork chop or ham is so stuffed with chemistry that it can really be considered a factory product, but that’s a completely different topic. Anyway, until he can explain himself to a toddler, he lives in ignorance, sometimes his education is based on a picture in a book. Here he could experience everything in palpation way and visually. Ingenious.

In any case, I understand the intention of the organizers of this breeding. Everyone could see what is already at the lowest level of stalk growth, everything has been beautifully signed. Well, at the beginning it was beautifully described, because later on the cards or disappeared quite, or the plants were given a new name (as in the case of potatoes :-).

And now, in conclusion, my small reminiscence under the influence of almost ripe cereal rye. When I was a child, I used to went to my grandma’s, to the country, when you can see beautiful ryes in the fields. The straw color of the ripening cereal, interspersed populated with red poppies, blue cornflowers and still lilac color of field vetch. And it was possible just to go for walk accross those paths and have everything in the ass, and enjoy the eyes with a feast of colors.

Warszawska Noc Muzeów po mojemu/ Warsaw Night of Museum my way

20180519_205721484793258.jpg

Naprawdę nie wiem, co ja wyprawiam. Dwudziestoparolatek napisałby „odpiera….lam” i szczerze mówiąc, byłoby to chyba najbardziej adekwatne określenie. Zachowuję się, jak nie ja! Ostatnio zapomniałam kluczy, zepsułam telefon, zapomniałam spodni (!!), a w sobotę… brak słów!

Co było w sobotę? Jak pewnie wszyscy wiecie, bo to chyba w całej Polsce, była Noc Muzeów i ja się na nią wybrałam. Na krótko, ponieważ chciałam zobaczyć finał „Twoja twarz brzmi znajomo” (btw. wygrał mój faworyt, brawo Filip!), więc zaliczyłam jedynie Muzeum Powstania Warszawskiego, a potem zaplanowałam wycieczkę na 41 piętro w Warsaw Spire, co może akurat z Nocą Muzeów ma niewiele wspólnego, ale panorama Warszawy z tej perspektywy, podobno obłędna. Pogadałam z ochroniarzem budynku i dowiedziałam się, że ostatnia wycieczka wejdzie o godz. 24, że jednorazowo wchodzi 40 osób, a ponieważ w kolejce stało na pewno ponad 500, a była godzina 21, to łatwo policzyć. Szkoda, że zarządca budynku nie planuje takich wycieczek samodzielnie, bo niestety, żeby wejście było w ogóle możliwe, trzeba czekać na takie imprezy jak sobotnia.

Tak więc panoramy nie zobaczyłam, za to dzisiaj mogę oglądać ogromnej wielkości guz na czole, który kolorystycznie zbliża się do pięknego fioletu. I w tym momencie wracam do pierwszego zdania. Wyobraźcie sobie, że wchodząc do tego Warsaw Spire nie zauważyłam szyby!! Chciałam wejść w obrotowe szklane drzwi, a wlazlam w przeszklone okno!! Na szczęście w tym dzikim tłumie nikt tego nie widział, chyba, bo pewnie dzisiaj byłabym już gwiazdą Youtuba;-), każdy był zbyt zajęty komunikacją… ze swoim smartfonem. Natomiast jedyna osoba, która zarejestrowała rozpłaszczoną na szybie Caffe, skomentowała błyskotliwie, „ale mają tu czyste okna!”.

No i w sumie dobrze, że mają też pancerne szyby, w przeciwnym razie, może dzisiaj spędzałabym kolejny dzień w szpitalu.

***

I really do not know what the hell I’m doing! A twenty-year-old would write „what the f..ck am I doing” and to be honest, it would be probably the most adequate term. I act like not me! Recently, I forgot companies keys, I broke down a mobile phone, I forgot my pants (!!), and on Saturday… no words! Speechless!

What was on Satuday? Probably all over Poland was the Night of Museums and I went to wander around. For a short time, because I wanted to see the finale „Your face sounds familiar” (btw. my favorite won, bravo Filip Lato!), so I visited only the Warsaw Rising Museum, and then planned a trip to the 41st floor in Warsaw Spire, that is maybe not much in common with Night of Museums, but the panorama of Warsaw from this perspective is extremely amazing. I talked to the building’s bodyguard and I learned that the last trip will come at midnight, and that at the same one time can enter 40 people, and because the queue was certainly more than 500, and was 9 p.m., it’s easy to count. It is a pity that the building manager does not plan such trips, because to have the next possibbility, we have to wait for the next this type of event as on Saturday.

So, I did not see the panorama, but today I can see a nasty bump on my forehead, which is approaching the beautiful violet color. And at this point I’m going back to the first sentence. Can you imagine that when I was entering the Warsaw Spire did not notice a glass wall !! I wanted to enter the rotating glass front door, but I bumped the glass. Fortunately, no one noticed that in the wild crowd (probably today I would be a star of Youtube ;-), everyone was too busy communicating … with their smartphones. However, the only person who registered flattened Caffe on the glass, commented on the brilliant way, „Wow, they have really clean windows here”.

Well, to sum up, fortunately it was a strengthened glass, otherwise, I would maybe spend my next days in a hospital.